UTWORY PROZĄ:
JEDEN MIESIĄC ŻYCIA. HAMLET. PRZYSIĘGŁY.SPOTKANIE. W PEŁNEM SŁOŃCU. PIERWSZYWIERSZ. TRZY DUSZE.
KRAKÓW
NAKŁADEM WYDAWNICTWA KRYTYKI
SKŁAD GŁÓWNY GEBETHNER I S-KA
1900
Paryż, dnia 10 grudnia.
Kochana Wandziu, nie pisałem do Ciebieprzez kilka pierwszych dni po przyjeździe; spodziewamsię, że nie masz mi tego za złe i rozumiesz,żem doprawdy czasu na listy nie miał.Chodziłem już ogromnie dużo i pobieżnie zwiedziłemprawie całe miasto. Nie będę Ci tegoopisywał, bo wiesz, że nie lubię się nad takiemirzeczami rozwodzić. Od dwóch dni jestemzainternowany w domu, bo przyplątał misię ohydny katar z bólem głowy i całym szeregieminnych roskoszy; wszystkiemu winientutejszy miły klimat. Kiedym przyjechał przedtygodniem, było coś koło 0°, później nagle podskoczyłodo 20° i jest znowu najzupełniejszawiosna. Uwięzienie w domu jest mi tem przykrzejsze,że mieszkam dotąd u Turskiego, a jegopokoik jest tak mały, iż trudno się we dwóchtutaj obrócić. Rozumiesz, jak to drażni, gdy zakażdym ruchem w dosłownem znaczeniu tego[Str. 4]słowa trzeba o coś potrącać; a mebli znów niejest tak wiele: łóżko, stół, półka na książki,umywalnia i nieodzowny tu zawsze kominek—marmurowy,szykowny,—na którym się nigdynb. nie pali.
Turski nie wiele się zmienił od tego czasu,kiedy przychodził do mnie w Warszawie. Nieurósł, nie zmężniał, taksamo zawsze łagodnyi spokojny, że tą powagą do rozpaczy przyprowadzićmoże. Zastałem go w usposobieniuo wiele weselszem, niż to z jego listów wnosićmożna było. Sądzę, że dużo przesadzał, choćdoprawdy bieda rzeczywiście dawała mu sięwe znaki. Czy miał jakie inne zgryzoty jeszcze,nie wiem. Kilkoletnie oddalenie okropnie nasrozłączyło jednak: stosunki są najprzyjaźniejsze,ale skrępowane jakieś i sztuczne. Ostatecznie,może mi się tylko źle zdaje i z biegiemczasu przyzwyczaimy się do siebie, choć wątpię,czy dojdziemy kiedykolwiek do takiej zażyłości,w jakiej byłem w ostatnich czasach z Bolesławem.Oczywiście, ten nie pisał do mnie i nie wiemzupełnie, co się z nim dzieje.
Z dawnych znajomych prócz Turskiego jesttu jeszcze Poliński; przyjechał coś miesiąc przedemnąi miał już zabrać się do pracy, ale nicnie robi dotąd; chodzi po mieście i uczy sięniby po francusku. Poznałem kilka osób nowych,przeważnie studentów, którzy się stołują w tej[Str. 5]samej, co my restauracyi—nb. podłej, któratylko dla tego do cna nas nie struje, że dajeporcye mikroskopowo-homeopatyczne. Byliśmyteż z wizytą u dwóch »koleżanek«—ma topewien swój urok, choć o tej szpetocie, niewidząc, trudno mieć pojęcie. Te, których nieznam jeszcze, mają być nie lepsze.
Wobec stanu mego nosa i gardła, nie wiem,czy uda mi się wziąć do roboty przed NowymRokiem. Turski opowiada mi niestworzone rzeczyo trudnościach, które przezwyciężyć trzeba,aby się gdziekolwiekbądź dostać; taki ma byćnatłok po wszystkich pracowniach. Pewno przesadza,jak zawsze. Chociaż do nauki Paryż niejest stosownem miejscem—zwłaszcza dla nasbarbarzyńców. Taki tu wir, gwar, taka mocrzeczy nowych, których się nie widziało, takiemnóstwo rozrywek, znajomości, że trzeba żelaznejwoli, aby nad sobą odrazu zapanowaći d